Duduś był tak agresywny, że pracownikom schroniska trudno było go nawet nakarmić. Mariusz Florian dał mu radę i kundelek miał szansę znaleźć kochającego właściciela
Mariusz Florian ma 36 lat. W częstochowskim schronisku dla bezdomnych zwierząt pracuje półtora roku. – Gdyby chciał się zwolnić, to miałby spory problem, bo go nie puszczę – żartuje Katarzyna Grzyb, szefowa schroniska przy ul. Gilowej.
A to dlatego, że Mariusz Florian ma niezwykły dar zdobywania psich serc, zwłaszcza tych skrzywdzonych przez los i agresywnych. – Nie lubię przyklejać psom łatki agresywnych – od razu prostuje Mariusz Florian. – Chciałbym, żeby każdy pies miał dom i szansę na adopcję.
Miłość do zwierząt wyniósł z domu i tak wychowuje teraz swoje dwie córki: Julię i Emilię. W domu jest pies i kot.
Mariusz Florian jest masażystą. Nie tylko ludzi, ale i zwierząt – specjalne kursy w tym kierunku kończył w Szwecji. Jest też licencjonowanym instruktorem hipoterapii. To koniom poświęcił znaczną część swojego życia – pracował z nimi osiem lat.
– Okoliczności życiowe zmusiły mnie jednak do rezygnacji z tego zajęcia – opowiada Mariusz Florian. – Nie miałem wątpliwości, że dalej chcę pracować ze zwierzętami. Tak trafiłem do częstochowskiego schroniska. Wiem, że tutaj mogę zrobić coś dobrego.
Kundelek przypominający psa rasy border collie został przywieziony do schroniska z ulicy, po której się błąkał. Zwykła interwencja.
– Był strasznie wycofany, a pobyt na kwarantannie za kratami jeszcze to pogłębił – opowiada Mariusz Florian. – Zachowywał się tak agresywnie, że trudno było go nawet karmić. I do ludzi, i do innych zwierząt. Zacząłem z nim po mału pracować. Wszyscy koledzy z pracy uważnie to obserwowali, bo to był dotychczas jeden z najtrudniejszych przypadków tego typu w naszym schronisku.
Pierwszy etap wyprowadzania Dudusia z agresji przypominał trochę kadry z filmu “Zaklinacz koni” z Robertem Redfordem. Bohater filmu bez słowa i cierpliwie próbował zdobyć zaufanie konia. Mariusz Florian zadziałał w podobny sposób – bez przymusu.
– Faktycznie nie używałem słów, ani nie wyciągałem rąk. Nie męczyłem go też godzinami swoją obecnością. Swoją postawą starałem się sprawić, że to on chciał ze mną przebywać. Kiedy już zdobyłem jego zaufanie, zacząłem wprowadzać innych pracowników – mówi Mariusz Florian.
Wszystko trwało zdaniem Mariusza Floriana bardzo długo, bo półtora miesiąca. To długo, bo dla przykładu amstaffy, które trafiały do schroniska i wykazywały dużą agresję, udawało się utalentowanemu pracownikowi uspokoić w kilka godzin.
– Nie wiem, jak on to robi, ale to działa – opowiada Katarzyna Grzyb. – Jedna z amstaffek do tego stopnia pokochała Mariusza, że na jego głos zerwała się ze stołu operacyjnego tuż po wybudzeniu z narkozy. Była półprzytomna, ale chciała do niego biec.
Kiedy udało się wyprowadzić Dudusia z agresji, w schronisku zjawił się mężczyzna szukający czworonożnego przyjaciela. – Obserwowałem go uważnie – wspomina Mariusz Florian. – Chodził po schronisku bardzo długo. Wreszcie zapytałem, czy wie jakiego psa szuka, i jakie warunki może mu zaoferować. Upewniłem się, że to dobry człowiek i poleciłem Dudusia. Mężczyzna od razu zdobył serce psa, a pies spodobał się nowemu właścicielowi. I tak kilka dni temu Duduś trafił do domu z ogrodem pod Częstochową.
Mariusz Florian jest szczęśliwy, że psu się udało. Chce dalej pracować ze zwierzętami, by dać im szanse na adopcje.
– Byliśmy u nowego właściciela Dudusia – mówi kierownik schroniska. – Oboje są sobie potrzebni – pies jest po przejściach i potrzebuje ciepła, a pan jest samotny i potrzebuje przyjaciela. Duduś fantastycznie się tam odnalazł i jest szczęśliwy.





Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl – www.gazeta.pl © Agora SA
http://czestochowa.gazeta.pl/czestochowa/1,35271,11091873,Zaklinacz_psow_w_schronisku.html